Narodowiec1906 Narodowiec1906
480
BLOG

Jan Mosdorf BRZASK RENESANSU KATOLICKIEGO

Narodowiec1906 Narodowiec1906 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Będę szczery. Nie od razu - ja przynajmniej, - doszedłem do tego

stanowiska, a i dziś, sądzę, z katolickiego punktu widzenia można mi

niejedno zarzucić. Z początku, porzucając czysto pogański nacjonalizm,

do którego byłem głęboko przywiązany, ulegałem wahaniom,

bojąc się wręcz o czystość swego narodowego stanowiska. Zacząłem

podchodzić do katolicyzmu od strony socjologicznej, od jego wartości

społecznej, traktowałem go utylitarnie, nie w wulgarnem, oczywiście

znaczeniu tego słowa, polegającym na korzyści sojuszu z klerem, ale

w tym szerszym, maurrasowskiem, uznającem pozytywne walory doktryny

i ustroju Kościoła dla wychowania społeczeństwa. Później dopiero

zrozumiałem, źe wchodzą tu w grę problemy duchowe niezależne

w ogóle od stosunku jednostki do społeczeństwa, problemy natury

moralnej o charakterze najzupełniej osobistym Ale nie miejsce

tu, by je poruszać. Wystarczy powiedzieć sumarycznie, źe dogoniłem

młodszych od siebie, nie ja jeden zresztą i że całe młode pokolenie

patrzy mniej więcej jednakowo na problem wiary naszej.

Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że Polska jest katolicka, bo

gdyby nawet była muzułmańską, prawda nie przestałaby być prawdą,

tylko trudniejszy - i boleśniejszy - byłby dla nas, Polaków, dostęp do

niej. Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, źe doktryna katolicka lepiej

rozstrzyga trudności a dyscyplina - konflikty, ani dlatego, źe imponuje

nam organizacja hierarchiczna Kościoła, zwycięska poprzez

stulecia, ani dlatego wreszcie, źe Kościół ocalił i przekazał nam w

spuśdźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe

i niespodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym

przez Boga. Gdyby Kościół nie spełnił nigdy żadnego z wielkich

czynów politycznych, gdyby nie wydał z siebie ani Augustyna,

ani Tomasza z Akwinu, gdyby nie ochrzcił i nie wychował Polski, nie

wprowadzi! jej w X-ym wieku w krąg narodów cywilizowanych, a w

XHI-ym nie pomógł do zjednoczenia - wówczas dla nas, młodego pokolenia

polskiego, istniałby ciężki konflikt duchowy, podobny do

tych, które szarpią duszę niejednego Niemca - hitlerowca, ale to by

nic nie zmieniło faktu prawdziwości wary katolickiej, tylko uczyniło

znaki Opatrzności bardziej niezrozumiałe i trudne do odczytania.

Jeśli mówi się dzisiaj o powrocie młodego pokolenia do religji, to

nie należy tego traktować ani jako przemijającą modę, ani jako akt

polityczny, ani nawet jako pietyzm dla tradycji narodowej, ale jako

powrót do źródeł mocy duchowej, do trwałej przystani wśród

szalejącej burzy. I powrót ten odbywa się nie przez skomplikowane

rozumowanie, ale aktem woli i nakazem musu wewnętrznego. Bez tego

powrotu nie zdołalibyśmy nic zrozumieć z pędzących niesamowicie

wypadków na zewnątrz nas i w nas samych. Credo ut intelligam.

Wierzę, aby zrozumieć.

Rozumieć....

Ale przecież rozum dzieli ludzi, a uczucia łączą? Przecież widzimy

dziś i uważamy za słuszny odwrót od intelektualizmu ku zbiorowisku

niezgłuszonych instynktów? Oczywiście. Jest wyższością

współczesnych ruchów politycznych, że nie opierają swej ideologji na

podstawie "naukowej", to znaczy na przesądzie,, źe aktualny stan nauki

europejskiej wystarcza sam przez się do stworzenia systemu. Nauka

bowiem często błądzi bądź przez obranie fałszywej metody bądź

przez uznanie części prawdy za całą prawdę. Tak w kleszczach

"naukowego" przesądu szamocą się dziś wyznawcy Marxa. Ale nie

znaczy to, aby wpadać w przeciwną przesadę, w mistycyzm

Rosenberga, irracjonalizm Bergsona lub pragmatyzm Jamesa, aby lekceważyć

rozum, nie tworzyć rozumowego światopoglądu. W obecnym

chaosie zagadnień nie zrzeszymy się bez przyjęcia za podstawę instynktów

i uczuć, ale już zrzeszeni nie opanujemy chaosu, jeśli nie

zwyciężymy go myślą.

Ale czyż nie wystarczy wrócić do tego, co ludzkość ongi porzuciła,

a co przypomniał Leon XIII, do'wspaniałej myśli świętego Tomasza z

Akwinu, uzupełnionej komentarzami kompetentych czynników od

XIV wieku aż po dzień dzisiejszy? Jeśli chodzi o Tomasza, to genjusz

jego objął szersze horyzonty i stworzył pełniejszy system, niż jakikolwiek

myśliciel epoki późniejszej, ale filozofja jego obok szeregu tez

wiecznych posiada szereg związanych z epoką, ówczesnym stanem

wiedzy, ustrojem społecznym i ówczesnem podejściem do zagadnień.

"Choćby się było jak najbardziej przywiązanym do ideału

chrześcijaństwa średniowiecznego, trzeba uznać, jego upadek " - mówi

niepodejrzany o modernizm Jakób Maritain. Późniejsi zaś od Tomasza

myśliciele katoliccy niewiele wnieśli do skarbca myśli ludzkiej.

Gdy po załamaniu się syntezy średniowiecznej ludzkość wstąpiła

na ciężką i bolesną drogę odkrywania kołejnych prawd fragmentarycznych,

myśliciele katoliccy często nie umieli wpaść w rytm

maszerujących szeregów, często, zazwyczaj nawet, postęp myślowy

odbywał się poza nimi. Mówi się słusznie o Galileuszu, że bez niego

nie byłoby Newtona i Lapłace'a, bez nich zarozumiałości materjalizmu

i płytkości pozytywizmu; ale jednocześnie nie byłoby możliwe dzisiejsze

odrodzenie myśli przyrodniczej. Rzecz zrozumiała, źe hierarchja

duchowna nie mogła uganiać się za niesforną myślą ludzką po wertepach

herezji, musiała surowo oceniać podobne odchylenia i czekać

bez pobłażliwości na powrót marnotrawnych dzieci, ale nie było to

złe ( nawet w odległej konsekwencji i dla katolicyzmu), źe znaleźli się

ludzie, którzy, ryzykując prawowierność, często mieszając bez złej

woli prawdę z fałszem, pchnęli myśl ludzką na dalsze tory, jak ów alchemik

na dworze Augusta II, który nie stworzył złota, ale odkrył tajemnicę

wyrobu porcelany. Ostatecznie myśl ludzka tryska, gdzie

chce; obowiązkiem i prawem hierarchji kościelnej jest ująć to źródło

w ocembrowanie i sprawdzić jego lecznicze - lub trujące -

właściwości, ale nie każde źródło wytrysłe poza obrębem zabudowań

świątyni musi być od razu trujące. Istotne jest to, czy myśl ludzka, o

której katolicy mają sąd wydać, w działaniu swem prowadzi

niewierzących w kierunku wiary czy wiernych w kierunku niewiary.

Tu pora wspomnieć Kopernika , oczywiście nie dla tanich szyderstw

wolnomyślicielskich. Cenzura kościelna wciągnęła dzieła astronoma

na indeks i uczyniła słusznie z punktu widzenia swej roli, bo szerokie

rozpowszechnienie się poglądów o obrocie ziemii wokół słońca

mogło w ówczesnym stanie umysłów spowodować zamęt i spustoszenie

moralne. Ale z drugiej strony, czy byłoby rzeczą dobrą, gdyby lojalny

syn Kościoła, Kopernik, dożywszy wyroku, wycofał i spalił swą

książkę? Lub gdyby spalił swą "Summę" św.Tomasz potępiony przez

arcybiskupa paryskiego?

Oczywiście trudno się dziwić podejrzliwości Kościoła. Między

dziedziną ortodoksji i heterodoksji leży szeroka strefa graniczna - niewiedzy.

Gdy w strefę tę zapuszcza się ustalony autorytet, jakiś znany

ze swej wiedzy i uzdolnień dostojnik kościelny w typie Newmana czy

Merciera, wolno mu podejść do samych granic herezji, aby wytknąć

linię demarkacyjną, można mu bowiem ufać, że jej nie przekroczy. Na

harce po tej krainie osób mniej powołanych musi hierarchja duchowna

patrzeć z troską i trwogą. To jej prawo i obowiązek. Ale niech Bóg

wybaczy zuchwałym konkwistadorom tej strefy, bo choć dużo

grzeszą, dużo też dają dobrego.

Epoka dzisiejsza to dopiero nikły brzask odrodzenia myśli chrześcijańskiej

wśród mroków, zmuszających do błądzenia po omacku. Jak

mówi Maritain "nowa cywilizacja chrześcijańska będzie się musiała

kształtować i przygotowywać powoli w katakumbach historji". Ale

brzask ów - wiemy to dobrze - nie jest ani błędnym ognikiem, ani

sztuczną latarnią. Wiemy, źe w jego kierunku trzeba iść, aby znaleźć

prawdę, a nie, jak sądzono do niedawna - w odwrotnym.

Olbrzymi przewrót w naukach ścisłych, który dokonał się w naszem

stuleciu, potwierdza tę wiarę i tę pewność.

Człowiek, który chciał w drugiej połowie XIX wieku bronić argumentami

naukowymi podstawowych zasad wiary, mógł snadnie

załamać ręce. Wszystkie dziedziny nauki zdawały się wielkim głosem

dowodzić słuszności metod pozytywistycznych, prawdziwości

poglądów materjalizmu, determinizmu, ewolucjonizmu,

hedonizmu....Zdawało się rzeczą oczywistą, że nie istnieje nic poza

materją, którą rządzą żelazne prawa przyrodnicze. Z tej martwej materji

drogą różniczkowania się i wzbogacania powstać miało zjawisko

żyda, a żyde owo przez ewolucję od ameby do ssaka - wytworzyć w

końcu człowieka, który mimo całego skomplikowania jest też materją

- niczym więcej. Stąd wniosek logiczny, źe człowiek w postępowaniu

swem kieruje się wyłącznie i w sposób konieczny względem na

własną przyjemność a komplikuje sobie jedynie życie wytworami swej

wyobraźni, jak Bóg, dusza, wolność woli.

W naszych czasach jeden po drugim walą się filary tego poglądu.

Już sama metoda badania okazała się błędna: wierzono w wieku XIX,

że to tylko jest naukowe, co można objąć zmysłami: dojrzeć, zmierzyć

lub zważyć. Dziś najbardziej twórcza gałąź nauk przyrodniczych, fizyka,

przekroczyła granicę nauk poznania zmysłowego i odkrywa nowe

światy w obrębie niepoznawalnych zmysłami atomów.

A te odkrycia wstrząsają podwalinami całej nauki europejskiej, takiej,

jaką wytworzyli poprzednicy nasi. Jej kamieniem węgielnym była

zasada: każda rzecz ma swoją przyczynę, a każda przyczyna wywołuje

ściśle określony skutek, łapiące wierzył, źe dokładne poznanie

wszystkich sił natury pozwoli na ujęcie w jednolitą fonnułę całośd

praw świata i to tak ściśle, źe wszystko stanie się całkowide pewne, a

przyszłość tak jasna jak przeszłość. Ale w takim razie i postępowanie

ludzkie jest ściśle określone przez prawo przyczynowośd: każdy czyn

nasz wyznaczony jest niejako z góry przez zespół przyczyn od stanu

organizmu poczynając a na działaniu środowiska społecznego

kończąc. W praktyce pogląd taki przeczył wszelkiej odpowiedzialności

człowieka i prowadził np. w dziedzinie obyczajowej do usprawiedliwiania

zboczeń seksualnych, do traktowania wszelkich w ogóle

przestępców jako ludzi chorych, do zamiany kary śmerd na osadzanie

w zakładach neuropatycznych. Oponend, broniący tezy o wolnośd

woli ludzkiej mieli, naukowo biorąc, zadanie wprost beznadziejne,

musieli bowiem przeczyć prawu, które jak szeroka i długa dziedzina

nauki, nigdzie nie dopuszczało wyjątków.

Cios, zadany determinizmowi wyszedł z nauki, która przez kilka

wieków stanowiła najmocniejsze jego oparcie: z fizyki. Przy analizie

zjawisk wewnątrz atomu okazało się, źe zasada przyczynowości jest

na tym terenie niesprawdzalna i to nie wskutek niedokładności

naszych przyrządów badawczych, lecz niesprawdzalna zasadniczo i

wobec tego bez wartośd naukowej. Jedyne co można ściśle określić

w dziedzinie tzw. fizyki kwantowej to prawdopodobieństwo, ujęte

statystycznie; być może, iż wszystkie w ogóle prawa fizyki mają ten

statystyczny charakter. A prawdopodobieństwo jest przedwieństwem

konieczności.

W obliczu takich wyników wiedzy przyrodniczej, determiniści psychologiczni

przestali być stroną atakującą, przedwnie, ciąży na nich

obowiązek dowodzenia - zaiste beznadziejnego - że wbrew prawom

świata fizycznego, jedna jedyna dziedzina czynów ludzkich ulega prawu

przyczynowości.

Jan Mosdorf

 

JAN MOSDORF (1904-1943) -  pierwszy wódz Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR),

filozof (doktorat u prof. Tatarkiewicza), publicysta "Prosto z Mostu*. Podczas okupacji

związany z organizacja bojowa Stronnictwa Narodowego, aresztowany w 1940, trafił do

Oświęcimia. Jeden z założycieli obozowej konspiracji, jako sanitariusz ratował od śmierci

Żydów. Rozstrzelany w zbiorowej egzekucji w obozie.

 

Powyższy tekst pochodzi z tygodnika "Prosto z mostu" z 1936 roku.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura